O kancelarii

Nie oddają po dobroci

Każdy, kto między 1 maja 2004 roku a 14 kwietnia 2006 roku dokonał pierwszej rejestracji auta na terenie naszego kraju i zapłacił za kartę pojazdu pół tysiąca, ma prawo ubiegać się o zwrot aż 425 złotych. Ale starostwa nie chcą dobrowolnie oddawać pieniędzy. Odsyłają petentów na drogę sądową, przegrywają sprawy i generują sobie dodatkowe koszty…

W latach 2004-2006 wydziały komunikacji wszystkich polskich starostw pobierały bardzo wygórowane opłaty za karty pojazdu, wydawane przy pierwszej rejestracji sprowadzonego z zagranicy samochodu. Wyrobienie takiego dokumentu kosztowało wtedy aż pół tysiąca złotych. Wysokość tej kwoty została ustalona w rozporządzeniu Ministra Infrastruktury z lipca 2003 roku, natomiast w niecałe trzy lata później zakwestionował ją Trybunał Konstytucyjny. W swoim wyroku orzekł, że pobieranie 500 złotych za kartę pojazdu jest niezgodne z Konstytucją RP i prawem o ruchu drogowym. Jak uznał, opłata za dokument nie powinna przekraczać kosztów jego druku i dystrybucji. Nowe przepisy obniżyły ją do zaledwie 75 złotych. Ale nie wszyscy, którzy zapłacili za swoją kartę pojazdu pół tysiąca złotych wiedzą, że mogą się zwrócić do starostwa o zwrot nadpłaty w wysokości 425 złotych. Jeszcze mniej osób wie, że po otrzymaniu odmownej odpowiedzi, wystarczy trochę wytrwałości, by pieniądze jednak odzyskać. Ci, którzy dochodzili swoich praw na drodze sądowej, uzyskali korzystne dla siebie wyroki.

Od 2006 roku do starostw powiatowych w Wadowicach i Suchej Beskidzkiej wpłynęło po kilkadziesiąt wniosków o wypłatę nadpłaconych kwot. – Informowaliśmy wnioskodawców o możliwości odzyskania ich na drodze cywilnej, bo tylko przegrane sprawy sądowe mogły nam dać podstawę do ubiegania się o zwrot tych środków ze skarbu państwa. A ponieważ u nas nie było lawiny wyroków, nie zastanawialiśmy się nad tym, jak ewentualnie rozstrzygać tę kwestię inaczej – tłumaczy Jadwiga Gliwa, kierownik Wydziału Komunikacji i Transportu wadowickiego starostwa. Tylko pięć osób zdecydowało się na proponowane rozwiązanie i jak na razie cztery z nich otrzymały pieniądze. Piąta sprawa jeszcze się nie zakończyła. Starostwo w ciągu trzech lat (od 2009 do 2011 roku) wypłaciło z tego tytułu w sumie tylko 1700 złotych plus koszty sądowe.

Również w powiecie suskim niewiele osób postanowiło sądzić się o należne im kwoty, ale był wśród nich przedsiębiorca z Jordanowa, który miał wiele do stracenia, gdyby zrezygnował z tego kroku. Za wszystkie karty pojazdów wydane mu w latach 2004-2006 odzyskał łącznie około 100 tysięcy złotych! Odpowiedzi, jakie dostawał ze suskiego starostwa nie mobilizowały go do walki o swoje prawa. „Starosta suski jako organ administracji publicznej nie posiada możliwości podjęcia działania co do zwrotu zawyżonych opłat za kartę pojazdu, w związku z brakiem podstaw prawnych do takiego działania” – pisał w nich naczelnik Wydziału Komunikacji i Transportu Jarosław Jażwiec i proponował przedsiębiorcy dochodzenie ewentualnego odszkodowania od skarbu państwa. – Dla mnie jest to wprowadzanie ludzi w błąd, bo urząd ich nie informuje, że sąd im te pieniądze zasądzi. A nie ma starostwa, które by taką sprawę wygrało. Jeśli komuś przysługuje zwrot 50, 20 czy nawet 10 tysięcy złotych, pójdzie do adwokata i po pewnym czasie odzyska tę kwotę. Ale ten, komu należy się tylko 425 złotych, będzie się wahał, czy zapłacić za poradę prawną – podkreśla adwokat z Suchej Beskidzkiej Klaudia Starzak, która prowadziła kilka spraw o zwrot nadpłaty za karty pojazdów.

Starostwa odmawiające wypłaty nienależnie pobranych kwot, narażają budżety powiatów na dodatkowe wydatki, gdyż po przegranej sprawie muszą także pokryć koszty sądowe i adwokackie. A te są niemałe. W jednej tylko ze spraw, które prowadziła Klaudia Starzak wyniosły prawie 10 tysięcy złotych. Ale starosta Tadeusz Gancarz tłumaczy, że postępowanie starostwa w Suchej Beskidzkiej w sprawie zwrotu zawyżonych opłat za karty pojazdów jest zgodne ze stanowiskiem Ministerstwa Transportu i Budownictwa zawartym w piśmie napisanym tuż po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. I pokazuje nam jego treść. Rzeczywiście – odpowiedzi, które ze starostwa otrzymywał jordanowski przedsiębiorca były jota w jotę przepisane z tego dokumentu.

Starostwa wzbraniają się przed oddawaniem pieniędzy, bo ich po prostu nie mają. – Opłaty za wydane w tamtych latach karty pojazdów stanowiły dochód własny powiatu i z nich finansowane były wydatki bieżące i inwestycyjne. Zostały już dawno zużyte i nie posiadamy środków na zwrot nadpłaconych kwot. Ponieważ ich wypłacanie jest dla samorządów dużym obciążeniem finansowym, Związek Powiatów Polskich złożył przeciwko skarbowi państwa pozew zbiorowy o odszkodowanie. Mamy nadzieję, że w tej sprawie zapadnie korzystny dla starostw wyrok – mówi Tadeusz Gancarz. W latach 2004-2006 suski Wydział Komunikacji i Transportu wydał 2927 kart pojazdów po 500 zł, co daje w sumie blisko półtora miliona złotych. Z tego 1 243 975 to kwota nadpłaty, którą mogliby odzyskać mieszkańcy, gdyby wytrwale do tego dążyli. W Wadowicach nie otrzymaliśmy takich danych. Jak nam wyjaśniła Jadwiga Gliwa, nie ma ich w systemie komputerowym starostwa i któryś z pracowników musiałby przekopać archiwum, by obliczyć ilość wydanych w tamtym okresie kart…

Osoby, które rejestrowały auta w 2004 roku mają jeszcze dwa lata, by zwrócić się o zwrot pieniędzy, a te które zrobiły to w 2006 roku – cztery lata. Co prawda Jadwiga Gliwa twierdzi, że wpływy z opłat za karty pojazdu podlegają przepisom ordynacji podatkowej, a zgodnie z nią prawo do złożenia wniosku o stwierdzenie nadpłaty wygasa po pięciu latach, ale z taką interpretacją nie zgadza się Klaudia Starzak. – W prowadzonych w imieniu moich klientów sprawach sądy przyjęły dziesięcioletni termin przedawnienia. Nie jest to bowiem nadpłata, a nienależne świadczenie w rozumieniu artykułu 410 paragraf 2 kodeksu cywilnego – podkreśla adwokat.